Książka Diany Kander „Start up. Postaw wszystko na jedną firmę” nie jest mistrzostwem pióra. Książka przypomina tani, aczkolwiek niezwykle wciągający serial. Każdy jej rudział jest jak kolejny jego odcinek.
Książka przedstawia losy typowego start-upowca – człowieka z genialnym (w swoim mniemaniu genialnym) pomysłem, który ma rozwiązać problemy ludzkości.
Człowiek ów założył firmę, zatrudnił ludzi, a jego firma, zamiast rosnąć i zapewniać mu coraz lepsze życie, coraz bardziej go zadłuża.
Jego małżeństwo zaczyna wisieć na włosku.
Ot, typowy scenariusz typowego start-upa.
Pierwsze skrzypce gra jednak elektryzująca blondynka imieniem Sam, która wywraca życie głównego bohatera do góry nogami.
A cała akcja książki rozgrywa się w przeciągu tygodnia i dzieje się w Las Vegas podczas turnieju Mistrzostw Świata w Pokerze.


Książka w przystępny sposób obnaża prawdę i całą prawdę o typowym start-upie i jego założycielu z genialnym pomysłem, którego, z jakiegoś powodu świat nie chce docenić, a on przez to nie może zbić fortuny.
W równie przystępny sposób pokazuje, co zrobić, żeby ukierunkować tok myślenia start-upowca na odpowiednie tory oraz w jaki sposób znaleźć rozwiązanie na problem, który faktycznie dotyczy potencjalnych klientów, a nie pojawił się i siedzi jedynie w głowie założyciela start-upa.
Nie jest to literatura wysokich lotów, ale dla kogoś, kto rozważa otwarcie działalności, żeby wdrożyć w życie swój genialny pomysł, albo prowadzi już firmę, z której prowadzenia za wiele nie wynika, jest to pozycja, która z pewnością dużo wniesie i bardzo się przyda.