Ostatnio nałogowo kupuję bajki dla dzieci. Zawsze lubiłam bajki, aczkolwiek nie zawsze moje zamiłowanie do nich… Kto czytał Andersena w oryginale, ten wie, co mam na myśli.

Do dziś wzdrygam się na myśl o „Małej Syrence” i „Dziewczynce z zapałkami” i robi mi się naprawdę smutno na samo wspomnienie o „Brzydkim Kaczątku”, (które słownik T9 poprawił mi na „Brzeskie” Kaczątko).

Co do baśni Andersena, na których niestety się wychowałam – okazuje się, że nie tylko ja miałam taki ich odbiór.

Zbór baśni Andersena znalazłam na półce w gabinecie dziadka, kiedy odebrał mnie raz ze szkoły, a ja szukałam dla siebie zajęcia (innego niż szydełkowanie, którego naukę oferowała mi babcia) czekając, aż przyjedzie po mnie tata.

Kiedy przyjechał i zobaczył, co czytam i w nim nabuzowały wspomnienia. Zareagował bardzo impulsywnie i wypomniał dziadkom (swoim rodzicom), że mu to w dzieciństwie czytali, wciąż nie mogąc zrozumieć ich intencji.

Dorosły facet krzewił się na wspomnienie baśni, nazywając je horrorami. W emocjach i podniesionym głosem przyznał, że miał przez te „niby bajki dla dzieci” koszmarne sny.

Wydaje mi się, że do niednawa wszystkie bajki były po prostu bajkami. Nie wyróżniało je nic specjalnego. Gadające zwierzątka, księżniczki… Z życia których kompletnie nic nie wynika.

R E K L A M A

Ostatnio książki dedykowane dzieciom wydają mi się zdecydowanie bardziej wartościowe. Albo po prostu te wyselekcjonowane podtykane są mi pod nos, bo znajduję je m. in. w książkowych koszach w Biedronce.

Ostatnio, akurat nie w Biedronce, a w księgarni, trafiłam na zbór bajek z różnych stron świata pod tyłem „Baśnie, których nie czytano dziewczynkom”. Jestem dopiero po dwóch, bo mocno je sobie dawkuję, ale to, co już teraz mogę o tym zestawieniu powiedzieć (pozostającym w jakimże kontraście do obrzydliwych baśni tysiąca i jednej nocy) to to, że przemycają naprawdę cudowne wartości.

Dziewczyny z baśni są niezależne i pewne siebie. Potrafią tworzyć udane związki z mężczyznami i wspierają swoich parterów jak mogą. Potrafią też dostrzec toksyczność swoich rodziców i świadomie się od nich uwolnić.

Nie są przy tym bezczelne i pyskate. Jeśli ktoś ich nie chce, nie próbują na siłę zabiegać o jego względy.

Myślę, że to znacznie lepsza pożywka dla młodych umysłów – zarówno dziewczynek jak i chłopców, niż klasyczne, znane nam bajki, które kojarzę tylko z przemocą i bólem.

Pamiętam do dziś omawianie w podstawówce bajki o „Kocie w Butach”. Jako zadanie domowe miałam napisać jej morał, jako że bajka z definicji tym różni się od baśni, że ma morał.

Morał, jaki wyciągnęłam z „Kota w Butach” jest taki, że kłamstwo i oszustwo w każdej postaci popłaca.

Nigdy nie zamierzałam i nie zamierzam się do niego stosować.

„Baśnie, których nie czytano dziewczynkom” polecam czytać tym małym – zarówno dziewczynkom jak i chłopcom. I myślę, że tak jak w przypadku kreskówek Disney’a, zarówno dziecko, jak i czytający mu rodzic wyciągnie z nich sporo dla siebie i nie zanudzi się jak mops.